Rozpoczynając ten wykład chciałbym podkreślić trzy zasadnicze rzeczy:
- Czytając Boże Słowo wyraźnie zauważam, że Bogu na nas zależy. Mówiąc młodzieżowym slangiem: “Bóg gra fair”. Nie postępuje z nami jak z cytryną, którą można wziąć do ręki i wycisnąć, po czym wyrzucić, bo już do niczego się nie nadaje. Jego pragnieniem jest pracować z nami przez całe życie, być naszym partnerem i przewodnikiem.
- Mój przyjaciel, z którym współpracuję w Seminarium Teologicznym, Bogdan Helbin, powiedział kiedyś: „Andrzej, jeżeli nie ma powołania, nie ma nic. Jeśli jest Boże powołanie, będzie i Jego błogosławieństwo”.
Jest to prawdą, ponieważ powołanie w zasadniczy sposób określa służbę. Nie wykształcenie, chociaż jest ono ważne, nie pochodzenie, chociaż i ono ma swoje znaczenie. Ale w tym, jak będziemy używani przez Boga, zasadniczą kwestię odgrywa powołanie. Bez niego nawet rozbijając głową mur nic się nie osiągnie.
Jeżeli masz Boże powołanie, możesz być pewny, że cała Jego moc stoi za tobą i będzie to najlepsze zabezpieczenie dla twojej służby i tego, co robisz. Powołanie oznacza, że Bóg jest z tobą. Jego brak może dla ciebie oznaczać tylko jedno – wróć do miejsca, gdzie zszedłeś z drogi, którą On ci wyznaczył i poproś: „Panie, chcę dokładnie wiedzieć, w jakim kierunku chcesz mnie prowadzić”. Inaczej będziesz się męczyć, pocić i nabawisz się wielu chorób, łącznie z depresją.
- Bóg w celu wykonania swojego dzieła na tej ziemi używa ludzi. Powiem dokładniej – używa ciebie i mnie. Nie czyni nic z pominięciem człowieka. Nawet w przypadku swojego Syna posłużył się człowiekiem. Aby Jezus mógł się narodzić, Bóg użył Marię. Wyraźnie widać, że Boży plan zbawienia, Jego wielkie odkupieńcze dzieło, jest związane właśnie z nami, ludźmi.
Jeżeli Bóg nie znajdzie człowieka, jest jak gdyby „zatrzymany w swym pragnieniu działania”. Dlatego w pełni świadomie mogę powiedzieć, że my jako ludzie jesteśmy dla Boga na tyle ważni, że chce On przez nas wykonać swoje dzieło. Pragnie umieścić nas w miejscu, które już wcześniej zaplanował i pozwolić nam działać w sposób, który przyniesie Jemu chwałę, jak i będzie pożyteczny dla ludzi.
W Bożym Słowie jest wiele przypowieści na temat Królestwa Bożego i zasad jego funkcjonowania. Pan Jezus kilkakrotnie podaje przykłady Bożych zamiarów dla człowieka i tego, co człowiek może z tym uczynić. W tym wykładzie chciałbym przedstawić jedną z nich, aby zobrazować pewne zasady i procesy tego, w jaki sposób zostajemy powołani i obdarowani przez Boga, by Mu służyć.
W Ewangelii Mateusza 25,14-30 Jezus opowiada przypowieść o gospodarzu, który wyjeżdża i rozdziela swoim sługom talenty. Chciałbym, żebyście zwrócili uwagę na symbolikę i wymowę tej przypowieści. Gospodarz reprezentuje tutaj naszego Boga. Wyjeżdża on, lecz wcześniej rozdysponowuje majątek pomiędzy sługi. W tym miejscu użyte jest bardzo ważne słowo, które pojawia się w wielu momentach odnoszących się do służby w Kościele Jezusa Chrystusa. W Mat 25,15 czytamy: „I dał jednemu pięć talentów a drugiemu dwa, a trzeciemu jeden, KAŻDEMU według jego zdolności i odjechał”. Ważne słowo to „każdy”, każdy coś otrzymał. Jeden trzy, drugi dwa, trzeci jeden – KAŻDY otrzymał jakiś talent. Dzieje się tak, ponieważ w Kościele Jezusa Chrystusa nie ma ludzi nieużytecznych. Kościół to organizm, w którym nie powinno być członków bezczynnych.
Czasami zdarzają się osoby, które mówią: „Ja nie nadaję się do niczego” albo „Nic nie będę robił, wolę się przyglądać i zobaczyć efekty”. To są tzw. zborowi kibice – okazują łaskę przychodząc na nabożeństwo. Od czasu do czasu pomodlą się, po czym stwierdzą: „Pastorze, powinieneś cieszyć się, że my w ogóle przyszliśmy do zboru”. Słowo Boże mówi, że takie osoby poniosą konsekwencje swojego postępowania. Ci ludzie nie rozumieją jednej, zasadniczej rzeczy – nowonarodzenie i bycie dzieckiem Bożym to wielka odpowiedzialność i zobowiązanie podjęte przed Bogiem: „Całe moje życie należy do Ciebie”. Oznacza to tylko jedno: „Od momentu, kiedy staję się Twoim dzieckiem, Ty stajesz się dysponentem mojego życia”.
Bóg ma wiele pracy z naszym życiem. Często wyznajemy Jego panowanie, a gdy On przechodzi do konkretów, odwracamy się. I wtedy Bóg musi wykonywać w nas proces „kruszenia i łamania”. Powinniśmy dziękować Mu, że jest tak dobrym Ojcem i ma tyle cierpliwości. Podchodzi do naszego życia, próbuje postawić nas na nogi. Upadamy. Drugi raz – ponownie upadamy. Wtedy mówi: „Dam im chodzik”. Czyni tak do momentu, aż się czegoś nauczymy. Jednak musimy zdać sobie sprawę, że może nadejść moment, gdy Bóg powie: „Dosyć” i pozwoli człowiekowi w jego upartości iść własną drogą. Biblia w bardzo wyraźny sposób o tym mówi. Można iść według woli Bożej, ale można również iść według Jego dopustu. A to jest jednoznaczne z wyborem własnej ścieżki i stanięcia w opozycji do Boga.
Posłużę się przykładem osoby Bileama, o którym zapewne już wielokrotnie słyszeliście. Był to człowiek, który postanowił żyć w Bożym dopuście. Przyszedł do Boga z pytaniem i otrzymał wyraźną odpowiedź: „Nie idź z tymi mężami, bo oni nie mają dobrych zamiarów”. A on poszedł do Moabitów, popatrzył na złoto, szaty i powiedział: „Bardzo bym chciał, ale mój Bóg mi nie pozwolił, nie pójdę z wami”. Baalak zarządził: „Przynieście więcej”. Bileam pomyślał: „Taka okazja, pójdę i jeszcze raz porozmawiam z moim Bogiem”. To jest pokusa, z którą również i my się spotykamy. Ktoś przychodzi i mówi: „Zrób to i tamto”. A ty wiesz, że to nie jest dobre. Sumienie cię oskarża, ale myślisz: „Postąpię tak tylko raz”. Bileam również przyszedł do Boga i dyskutował o tym, co Bóg już dawno mu określił jako postępowanie wbrew Jego woli. Kusił Boga: „Boże, a może byś tak zmienił zdanie, nie proszę Cię o wiele, tylko ten jeden raz”. Bóg powiedział: „Idź”, postąpił w ten sposób nie dlatego, że zmienił swoje zamiary, ale ponieważ takie było pragnienie serca Bileama. Serca, które wcale nie pragnęło wypełniać Bożej woli i kroczyło w stronę upadku. Końcem tej historii jest oślica, która była mądrzejsza od człowieka. Dane było jej ujrzeć Anioła Pańskiego i przemówić ludzkim głosem. Oczy Bileama były zamknięte, bo swoim postępowaniem kusił Boga. Pan raz powiedział, jaka jest Jego wola, a on z powodu znikomego bogactwa ciągle stawiał pytania: “A może jednak, a może tylko ten jeden raz zmienisz zdanie?” Ten jeden raz zniszczył życie Bileama, który nie chciał iść zgodnie z powołaniem. Później dowiadujemy się, że został zabity z rąk Izraelczyków. Zło i błędne nauki, jakie przyniosło jego życie, są wspomniane nawet w Nowym Testamencie. Przedstawia się go jako osobę, która odeszła od swojego powołania i społeczności z Bogiem. Swego Pana zamienił na kosztowności.
Na podstawie tego przykładu chciałbym pokazać wam, jak bardzo ważne jest, byśmy pytali: „Panie, co chcesz, abym czynił?” Jednak za tym pytaniem zawsze musi iść pragnienie naszego serca w wypełnieniu Jego woli.
Gdy Bóg nas powołuje, daje nam co do tego pewność. On nie chce pozostawiać człowieka samemu sobie. Oczywiście, że przyjdą chwile, kiedy będą nurtowały nas wątpliwości, ale gdy idziemy zgodnie z Bożym powołaniem, nie zrezygnujemy ze służby. Dobrze jest zadawać Bogu pytania odnośnie naszego życia, szukać Jego potwierdzenia. Gdy nadejdą momenty zwątpienia, przystanąć i zapytać się: „Panie, czy to ty? Czy to przeznaczyłeś dla mojego życia, dla mojej rodziny, dla mojej służby?” Gdybyście zapytali się jakiegokolwiek pastora czy innego przywódcy, odpowie wam, że gdyby nie Boże poświadczenie i umacnianie, nie unieśliby presji swojej służby, ponieważ jest ogromna i często przychodzi ze strony, z której się najmniej spodziewamy. Przywódca w swojej służbie spotyka się nie z rzeczami, ale z ludźmi, a praca z ludźmi jest bardzo trudna. Czasami przyjdą chwile, kiedy zda sobie sprawę nawet z tego, że łatwiej jest porozumieć się z człowiekiem niewierzącym niż z cielesnym chrześcijaninem. I wtedy będzie potrzebował pewności płynącej z ust Boga, która pozwoli mu wytrwać i nie zmarnować tego, co otrzymał.
Na kartach Biblii czytamy o wielu mężach wiary szukających potwierdzenia u Boga. Oczekiwali Jego znaku, okoliczności, która wskazałaby, że idą we właściwym kierunku, że nie jest to ich własne pragnienie czy próżna ambicja. I kiedy Bóg powiedział: „Ja postanawiam to i to”, ich serce gotowe było na przyjęcie Jego objawionej woli. Taka postawa jest bardzo ważna, ponieważ jak czytamy w przypowieści o talentach, człowiek, który zakopuje swój dar, jest nieużyteczny i zostanie wrzucony tam, gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębów. Nie ma miejsca pośredniego, gdzie można by nadrobić stracony czas.
Tak jak wcześniej powiedziałem, każdy w Kościele Jezusa Chrystusa został obdarowany według jego zamysłu. Greckie słowo użyte na określenie „zdolności” oznacza biegłość, sprawność, wrodzone predyspozycje, moc, siłę. W tym jednym słowie zawiera się wiele treści, która pozwala nam stwierdzić, że Bóg każdego obdarował zgodnie z wrodzoną „siłą i mocą”, tkwiącą w nas według Jego zamysłu w momencie naszego stworzenia i że zgodnie z tym Bóg nas powołuje. Bierze pod uwagę to, jak nas stworzył, twój wzrost, wygląd zewnętrzny, narodowość, pochodzenie i deleguje do służby w swoim Kościele. W Ps 139 Dawid mówi: „Boże, Ty wszystko o mnie wiesz, ty mnie utkałeś, kiedy byłem jeszcze w łonie matki”. Nie wiem, czy zauważyliście, ale mężowie Boży bardzo często odnoszą swoje powołanie nie do momentu, gdy je usłyszeli czy rozpoznali, ale stwierdzają: „Bóg mnie powołał, kiedy byłem jeszcze w łonie matki”. I to może stanowić dla nas nadzieję i pewnego rodzaju odpowiedź, że Bóg myślał o nas, kiedy powstawaliśmy w łonie matki i tworzył każdego z nas jako indywidualność. Teraz bierze to wszystko, czym nas obdarował i mówi: „Przeznaczyłem ciebie, abyś wykonał następującą rzecz. Ale tego nie dotykaj, ponieważ do tego powołałem innych ludzi”.
Prawdopodobnie zastanawia nas, jak apostoł Paweł, który nie posiadał zbytniej aparycji, może nawet jąkał się, mógł być używany w tak potężny sposób przez Boga. Ale dla naszego Pana takie rzeczy nie mają znaczenia, On chce tylko widzieć nas w miejscu, które nam przeznaczył. Kiedyś usłyszałem pewną myśl wypowiedzianą przez Dicka Mormmana, która bardzo mi się podobała. Powiedział on coś takiego: „Człowiekiem sukcesu w oczach Bożych jest osoba, która znajduje się w centrum Jego woli”. Przypomnijcie sobie słowa Jezusa z Mat 7,21-23: „Nie każdy, kto do mnie mówi: Panie, Panie, wejdzie do Królestwa Niebios; lecz tylko ten, kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie…”. Tam dalej jest napisane, że wielu będzie się powoływać na to, co robiło, ale Bóg im odpowie: „Nie znam was, byliście krnąbrni i uparci, nigdy nie chcieliście słuchać, co do was mówiłem, idźcie precz”. Powtórzę więc jeszcze raz – człowiekiem sukcesu nie jest człowiek posiadający mnóstwo pieniędzy, dwa domy i ekstra samochód. Nie jest nim również pastor, którego zbór liczy kilka tysięcy osób. Człowiek sukcesu to osoba, która znajduje się w centrum woli Boga Wszechmogącego.
Kiedyś w naszym Seminarium Teologicznym w Ustroniu mieliśmy możliwość gościć pewnego pastora z Kanady. Opowiedział nam ciekawą historię.
Parę lat wstecz został pastorem 45-osobowego zboru. I podobnie jak w naszym kraju, również pastorzy zborów w Kanadzie co jakiś czas spotykają się na konferencjach. Wszyscy wyglądają bardzo porządnie, mają marynarki zapięte na ostatni guzik, w ręku obowiązkowo neseser i tak przygotowani wchodzą na salę, by się przywitać. Wtedy padają dwa podstawowe pytania: „Bracie, jak ci się powodzi? A ile twój zbór liczy członków?” I on opowiadał, że czuł się okropnie, ponieważ był już na drugiej konferencji i po raz drugi podszedł do niego brat, którego zbór liczył 1000 osób. A on po upływie pół roku mógł powiedzieć jedynie tyle, że obecnie ma czterdzieści cztery osoby w zborze, bo jedna odeszła do Pana. Stanął przed Bogiem i pytał: „Panie, dlaczego kazałeś mi iść właśnie do tego zboru?” Parę metrów dalej stał budynek społeczności, która liczyła około 2000 członków. Samochody jadące na niedzielne nabożeństwo tylko śmigały przed jego nosem, by zająć miejsce na parkingu przy tamtym zborze. To wszystko bardzo go drażniło, stawał za kazalnicą i myślał: „Znowu te czterdzieści cztery osoby. Tutaj nikt nie przychodzi, nikt się nie nawraca”. Pewnego razu, gdy się modlił, słyszał, jak Bóg do niego mówi: „Chcę, abyś zaczął błogosławić pastora tamtego zboru”.
- Panie, chyba się pomyliłeś, to ja potrzebuję błogosławieństwa, a nie on. Tam jest dwa tysiące osób, a u mnie tylko czterdzieści dwie!
- Zacznij błogosławić tamtego człowieka.
Opowiadał, jak ciężko mu to przychodziło, ale starał się być posłuszny poleceniu, które otrzymał. Czynił to przez zaciśnięte zęby, a Bóg go łamał i kruszył jego charakter. W pewnym momencie zrozumiał, o co chodzi i jego modlitwa o sąsiedni zbór zaczęła wypływać z głębi serca. Błogosławił tamtych ludzi z wielką radością. I wtedy Bóg zaczął przydawać nowe osoby do jego zboru.
Z tej historii możemy wiele się nauczyć. Lider młodzieżowy, który odnosi sukces, to ten, który znajduje się w miejscu wyznaczonym mu przez Boga. Jeżeli tam jesteś, możesz mieć pewność, że Bóg stoi za tobą i udziela ci mocy Ducha Świętego. Ten sam Bóg, który cię powołał i postawił w danym miejscu, wesprze ciebie, kiedy będziesz przechodził przez „dolinę cienia śmierci”. Będzie z tobą w chwilach frustracji i załamania. A takie chwile każdy z nas będzie w służbie przechodził, ponieważ nie wybraliśmy się na wycieczkę, lecz znajdujemy się na „statku wojennym”. Przeciw nam wyległa cała armia ciemności i diabeł uczyni wszystko, żeby nas zniechęcić, oskarżyć i odstraszyć, tak byśmy wycofali się z linii frontu. Często ludzie stojący z boku, nie angażujący się w nic, co dzieje się w zborze, nie są w stanie tego pojąć. Ale myślę, że wy rozumiecie o co mi chodzi. Przychodzi czas nabożeństwa, a z nami dzieje się coś dziwnego, pojawia się jakiś niepokój wewnętrzny, gdzieś wybucha konflikt. Czujecie się strasznie, a za kilka minut macie zacząć usługiwać. Jakiś czas temu zwiastowałem na ten temat w moim zborze. Mówiłem, że chrześcijanie to nie ludzie, którzy wybrali się na statek letniskowy pływający po pięknym jeziorze, gdzie można w kąpielówkach, z wędką wyjść na taras słoneczny i oddawać się błogiemu lenistwu. Chrześcijanie to ludzie, którzy weszli na statek wojenny i muszą znajdować się w pełnym uzbrojeniu, tak jak mówi o tym ostatni rozdział listu do Efezjan. Muszą być przygotowani do walki, do znoszenia trudu i znoju, bo człowiekowi dane jest wejść ciasną bramą do Królestwa Niebieskiego. I nie ma innej możliwości, chociaż ten człowiek z przypowieści Jezusa zakopując swój talent myślał, że można po prostu przeczekać. Ów sługa nie troszczył się o pomnożenie tego, co otrzymał od Boga. Ten fragment Bożego Słowa uczy nas jednoznacznie, iż Pan przy końcu naszego życia będzie oczekiwał więcej niż na początku. A my zbyt często mamy tendencję do odwracania tego faktu i mówienia: „Kiedy się nawróciłem, to dopiero miałem miłość, aż cały płonąłem”. Jednak ta przypowieść mówi, że Pan oczekuje od nas więcej przy końcu naszej z Nim drogi niż kiedy wchodziliśmy na nią. Sługa, który otrzymał pięć talentów, przysporzył kolejnych pięć. Ten, który otrzymał dwa, również podwoił ich ilość. Chciałbym, żebyście teraz zdali sobie sprawę z tego, że talent w czasach Jezusa to była wartość, która równała się 32 kilogramom złota albo srebra. Człowiek posiadający jeden talent był bardzo bogaty, mógł posiadać służbę, powozy itp. Dlatego patrząc na ostatniego sługę, powinniśmy wiedzieć, że otrzymał on bardzo dużą sumę, nie jakieś tam nędzne grosze. Otrzymał talent, poszedł i zakopał go. Gdy gospodarz dowiedział się o tym, rozgniewany kazał wyrzucić go jako nieużyteczną osobę tam, gdzie jest płacz i zgrzytanie zębów.
Analizując tę historię zauważyłem kilka istotnych rzeczy, które powstrzymują nas od wypełnienia Bożego powołania.
1. Strach
Strach jest okropnym uczuciem, które sprawia, że nie jesteśmy w stanie rozwijać się w swojej służbie i powołaniu. Powinniśmy zdawać sobie sprawę z tego, że diabeł zrobi wszystko, aby nas zastraszyć. Stworzy trudne sytuacje, zacznie wywierać presję na nasz umysł, będzie starał się mieć jak największy wpływ na nasze myśli tylko po to, byśmy z poczucia obawy i lęku nie uczynili kroku wiary. A im więcej Bóg dla nas przeznaczył, tym bardziej on będzie starał się wprowadzić zamęt, by powstrzymać człowieka.
W życiu ostatniego sługi bardzo wyraźnie widać lęk przed utratą 32 kg złota czy srebra. Pomyślał sobie: „To wielki majątek. Mam pomysł: zakopię go i w ten sposób nic nie stracę. Kiedy gospodarz wróci, otrzyma swój majątek w nienaruszonym stanie. Tak będzie najlepiej”. Ale Boża ekonomia jest nieco inna. On pragnie widzieć efekty w postaci przyrostu. Można powiedzieć, że otrzymałeś talenty, zdolności i możliwości po to, aby je rozwijać.
Żaden człowiek wierzący nie może powiedzieć, że nie został obdarowany. Słowo Boże mówi, że jesteśmy różnie wyposażani, ale nie ma człowieka, który by nic nie otrzymał. A strach sprawia, że na naszych ustach często pojawiają się słowa typu: „Nie wiem czy podołam, czy dam sobie radę, czy rzeczywiście powinienem się tego podjąć”. Rozmawiając z młodymi ludźmi bardzo często słyszę właśnie takie stwierdzenia. Zadaję pytanie, składam propozycję: „Może zająłbyś się tą rzeczą w naszym zborze, może chciałbyś w tym usłużyć” i ciągle słyszę tą samą odpowiedź: “Nie wiem czy podołam, czy jestem dostatecznie uzdolniony, by to robić”. To są takie osoby, które można by określić słowami „ciągle nie wie”. Zazwyczaj wtedy stawiam kolejne pytanie, które brzmi: „A jak będziesz miał 80 lat, to będziesz wiedział? Kiedy mogę spodziewać się pewności w twoim życiu?”
Chciałbym, żebyście uświadomili sobie, że strach paraliżuje nas i ogranicza nasze patrzenie na możliwości, które otrzymaliśmy od Boga. To tak jak z egzaminem, którego się boimy. Stajemy przed komisją i nagle trema powoduje, że tracimy cały impet, płynność w myśleniu i nie wiemy, co powiedzieć. Nagle czujemy się, jakby coś sparaliżowało nasze ciało.
Przyjrzyjmy się Mojżeszowi. Czy nie tak zareagował, gdy Bóg do niego przemówił po raz pierwszy? Był gotowy minąć się ze swoim powołaniem. Stanął przed krzakiem ognistym i usłyszał, jak Pan mówi do niego, by poszedł do faraona. Jednak Mojżesz miał lepsze rozwiązanie. Powiedział: „Boże, nie wiem czy dokładnie się wszystkim przypatrzyłeś. Przecież jest mój brat Aaron. To on powinien stanąć na królewskim dworze. Jest taki ładny z wyglądu, no i potrafi pięknie mówić. Nie wiem czy pamiętasz, ale ja się jąkam”. Ale Bóg odpowiedział: „Nie, ty pójdziesz, bo tak zaplanowałem, to jest twoje powołanie”. Czasami sobie myślę, jak to dobrze, że Bóg od razu z nas nie rezygnuje. Pamiętam, jakie sam przechodziłem dylematy, ile pytań stawiałem. Mam na imię Andrzej, oznacza to dzielny, odważny, ale ja wcale taki nie jestem. Kiedy w moim zborze miała nastąpić zmiana pastora i podano moją kandydaturę, myślałem sobie, czy podołam, czy dam radę. Pragnąłem służyć Bogu, ale z drugiej strony bałem się. Pamiętam moją ordynację, siedziałem z żoną w jednej z ławek, zaczęło się nabożeństwo, a w moim umyśle pojawiła się burza pytań: „Boże, czy to jest Twoją wolą? Jak to się stało? Czy jest możliwe, żebym został pastorem? Może to tylko jakiś zbieg okoliczności?” I wtedy podniósł się z ławki pewien brat, który niespodziewanie odwiedził nasz zbór. Nigdy wcześniej z nim nie rozmawiałem na temat moich obaw, nie mógł więc wiedzieć, co dzieje się w moim sercu, zaczął jednak prorokować. I nie jestem dzisiaj w stanie powtórzyć słowo w słowo tego, co powiedział, ale było to Boże potwierdzenie dla mojego życia. Brzmiało to mniej więcej tak: „To nie ty siebie wybrałeś, to Ja ciebie wybrałem, Ja ciebie postawiłem w tym miejscu”.
Wyobraźcie sobie tą sytuację. W mojej głowie tyle różnych wątpliwości, a Pan rozwiewa je mówiąc do mnie przez usta proroka. Od tamtej chwili upłynęło już trochę czasu. Jestem pastorem kilka ładnych lat i muszę wam powiedzieć, że Bóg nigdy nie pozostawił mnie sam na sam z moim powołaniem. Wielokrotnie do mnie przemawiał, pocieszał, wspierał i potwierdzał to, do czego mnie przeznaczył.
Zamiarem Boga nie jest pozostawianie nas z wątpliwościami. Nie wysyła człowieka na pierwszą linię frontu ze stwierdzeniem: „Zobaczymy, jak ci teraz pójdzie”. Biblia mówi jednoznacznie, że Jezus wysyłając swoich uczniów dał im autorytet i moc, aby wypędzali demony, uzdrawiali chorych i zwiastowali Królestwo Boże.
Bóg zawsze pragnie nas używać, to strach powoduje, że stajemy się bezużyteczni.
2. Lenistwo
Myślę, że nie zdajemy sobie sprawy z tego, ile rzeczy można by wykonać, jaki potencjał wykorzystać dla pracy Pańskiej, gdyby nie lenistwo. Wygodnictwo w życiu człowieka wierzącego powoduje brak wydajności i poświęcenia dla Bożej służby.
Biblia mówi, że kto pracę Pańską wykonuje niedbale, jest przeklęty. To nie zabawa w kotka i myszkę, służba dla Boga to całkowite oddanie siebie. I teraz zastanówcie się, jeżeli nie potrafię solidnie przygotować się do sprawdzianu w szkole czy też odklepuję zadania domowe, to jak mam później solidnie pracować dla „głównego Szefa”, wszechmogącego Boga. Tych rzeczy nie da się odwrócić, także w tej sferze potrzebna jest wierność w małym. Jeżeli jesteśmy zbyt leniwi, by solidnie odrobić lekcje, w taki sam sposób z czasem zaczniemy traktować służbę.
Jeden z nieżyjących już nauczycieli Słowa Bożego, w swoim nauczaniu dla katechetów szkółek niedzielnych powiedział coś takiego: „Praca w Królestwie Bożym to 96% pracy Boga i 4% pracy człowieka. Ale te 4% pracy człowieka oznacza 100% oddania całego siebie. To jest tak jak z rolnikiem, który musi dać z siebie wszystko, co najlepsze. Zaoranie pola, sianie, plewienie, doglądanie to 100% jego wysiłku. Jednak aby coś urosło, Bóg musi dać słońce i deszcz”. Bóg da tobie całe wyposażenie, gdy ty oddasz swoje 4% zaangażowania. Jeżeli chcesz służyć innym, to zapamiętaj, że lenistwo jest ogromną przeszkodą. Bóg powiedział wprost: „Sługo zły i leniwy”.
3. Zazdrość
Jest to grzech i przeszkoda, która w kolosalny sposób niszczy nasze życie i służbę. Każdy z nas powinien zdawać sobie sprawę z tego, że jeżeli będzie w nas zazdrość, to nigdy nie wypełnimy Bożej woli.
Ten zły sługa z przypowieści Jezusa być może myślał sobie tak: „Dlaczego tamci otrzymali tyle talentów, a ja tylko jeden? W takim wypadku nic nie warto robić, bo gospodarz i tak ich bardziej docenia”. On nie zwrócił uwagi na to, jak wielka jest wartość jednego talentu, tylko poczuł w swoim sercu zazdrość.
Powtórzę jeszcze raz – zazdroszczenie innym znaczenia czy pozycji zniszczy nasze życie i wprowadzi nasz umysł i ducha w stan, w którym nie będziemy potrafili nie tylko wykonać naszego powołania ale nawet jego rozpoznać.
- Lekceważenie swojej służby.
To przeszkoda, która bezpośrednio wiąże się z zazdrością, a rozpoczyna się zazwyczaj w ten sposób: „O, gdyby pastor poprosił mnie, bym powiedział świadectwo lub wygłosił jakieś małe kazanie, to byłby dobry początek. Ale on poprosił, żebym odkurzył salkę. Przecież jestem taki obdarowany, skończyłem teologię i mam zajmować się takimi rzeczami. Mój pastor chyba czegoś tutaj nie rozumie, przecież ja odebrałem od Pana, że będę wielkim ewangelistą. Uczyłem się tyle czasu, żeby teraz sprzątać?” Myślę, że rzeczywiście odbieramy wielkie rzeczy od Pana, ale służba i wierność Bogu zaczyna się od spraw małych. Słowo Boże mówi: „A ktokolwiek by napoił jednego z tych maluczkich tylko kubkiem zimnej wody jako ucznia, zaprawdę powiadam wam, nie straci zapłaty swojej” (Mat 10,42). Nigdy nie lekceważ tego, co Bóg przez innych każe nam wykonać, nawet gdyby to była bardzo mała rzecz. Zresztą jeżeli przyjrzymy się uważnie, zauważymy, że życie składa się z drobiazgów i jeśli w ich wykonywaniu jesteśmy rzetelni, to Bóg widząc naszą sumienność daje nam więcej i też więcej może nas używać.
Jako przykład chciałbym opowiedzieć historię pewnego młodzieńca, którego Bóg powołał, by był ewangelistą. Po ukończeniu seminarium teologicznego spakował się i z wszystkimi potrzebnymi rzeczami pojechał do zboru, gdzie miał odbyć staż. Stanął u drzwi pastora i zadzwonił. Kiedy ten otworzył, młody człowiek nie dając mu możliwości powiedzenia czegokolwiek, wyrecytował jednym tchem:
- Pastorze, to ja jestem tym młodym człowiekiem, który skończył szkołę biblijną. Przyjechałem tutaj, żeby usługiwać.
- Jak dobrze, że jesteś, właśnie zachorowała nasza siostra odpowiedzialna za sprzątanie kaplicy.
Dla młodego człowieka to był szok, szybko odpowiedział: „Pastorze, nie przyjechałem tutaj sprzątać, tylko usługiwać. Jeżeli tak się sprawy mają, ja wyjeżdżam”. Odwrócił się na pięcie i poszedł. Jednak w drodze na dworzec zaczął się zastanawiać, w końcu zawrócił. Ponownie stanął u drzwi pastora i zadzwonił. Kiedy ten wyszedł, młodzieniec powiedział: „Pastorze, jeszcze raz wszystko przemyślałem. Wiem, że Bóg mnie tutaj posłał, więc zostaję”. „Wielki ewangelista” zaczął swoją służbę od sprzątania. Starał się robić wszystko jak najlepiej. Ale pastor był wymagającym człowiekiem, często przychodził i mówił: „Bracie, musisz bardziej się przykładać do swoich obowiązków”. Po jakimś czasie przyszedł i powiedział: „Robisz to dostatecznie dobrze, czas coś zmienić w twojej służbie”.
- Nareszcie – pomyślał młody człowiek.
- Zajmiesz się w zborze niemowlakami, aby kobiety mogły korzystać z nabożeństwa. Będziesz je karmił, przewijał i kołysał, by nie płakały – powiedział pastor i odszedł.
Wówczas ten młodzieniec zrozumiał, czym jest Boże powołanie. Postanowił, że zostanie tam tak długo, jak będzie potrzeba i we wszystko, co dane będzie mu zrobić, włoży całe swoje serce. Przebywał z niemowlakami i troszczył się o nie. Śpiewał im, brał na ręce, modlił się o każde z nich, błogosławił w imieniu Pana. Wszyscy, włącznie z matkami dziwili się, że tak dobrze mu idzie, a dzieci są niezwykle spokojne. Przeszedł w ten sposób całą szkółkę niedzielną, nauczył się, co to znaczy usługiwać i wtedy przyszedł moment, gdy stanął za kazalnicą. Z tego, co wiem, był potężnie używanym przez Boga ewangelistą.
Powinniśmy zawsze zdawać sobie sprawę z tego, że powołanie składa się z trzech części, które jasno wynikają z Bożego Słowa:
- Głos Boży, który dociera do nas, objawienie Jego woli względem naszego życia.
- Czas, w którym Bóg przygotowuje nas, byśmy mogli realizować powołanie.
- Wykonywanie powołania.
Zdarza się, że ludzie jadą na konferencję, tam otrzymują proroctwo, wracają do zboru i zaczynają się problemy, ponieważ oni są tacy wyróżnieni przez Boga, że nie mogą zajmować się drobnymi sprawami i pchają się tam, gdzie nikt ich nie chce. Wszystko wiedzą najlepiej, ustawiają nawet pastora i radę starszych. Jednak nie zdają sobie sprawy z tego, że przez złe zrozumienie woli Bożej może być zniszczone całe ich życie. Pycha niszczy wszelkie powołanie i wszelką służbę. Nie ma innej drogi niż poprzez te trzy etapy. Na potwierdzenie spójrzmy do Biblii i przyjrzyjmy się życiu kilku mężów Bożych.
Mojżesz, ten, któremu dane było ujrzeć chwałę Bożą, zaczął od morderstwa. Czuł, że jego bracia nie powinni żyć jako niewolnicy, pragnął ich wybawienia. Pojawił się tylko jeden problem, nie rozumiał Bożych zamiarów. Zabił Egipcjanina i Bóg musiał go czegoś nauczyć: „To nie tak Mojżeszu, 40 lat pustyni”. Ta pustynia okazała się dla Mojżesza miejscem przygotowania. Po tak długim czasie Mojżesz wyruszył, by realizować Boże powołanie. Miał wtedy 80 lat i zrozumiał, co oznacza słuchać Boga. Gdy Bóg zaczyna do ciebie mówić, zawsze będzie to oznaczało, że nastąpi czas przygotowania. Musisz zostać przemieniony, nauczyć się słuchać i mówić to, co Bóg chce, a nie to, co tobie wydaje się słusznym.
Józef – wspaniały mąż Boży. Jako mały chłopiec miał niezwykłe sny, sam chciałbym takie mieć. Słońce i gwiazdy kłaniały się mu, był taki podekscytowany. A tutaj ojciec, jak podaje Biblia: „zgromił go i rzekł do niego: Cóż to za sen, który ci się śnił? Czyż więc ja, matka twoja i bracia twoi mielibyśmy przyjść i pokłonić ci się do ziemi?” (1Moj 37,10). To był dopiero początek, potem Józef był znienawidzony przez braci, sprzedany do niewoli, niewinny zamknięty w więzieniu. Gdy otrzymywał swoje sny, nie wiedział jednego: że nastąpi długi czas, zanim staną się one realne, ponieważ Bóg musi go przygotować. Wyobraźcie sobie Józefa jako 16-letniego chłopca zasiadającego na stanowisku zarządcy Egiptu. Czego mógłby on dokonać nie mając pojęcia o życiu i władzy? Umiłowany syn Jakuba potrzebował 14 lat Bożego przygotowania, by mógł pewnego dnia zasiąść obok faraona, kierować ludźmi i uratować dom swojego ojca.
Bracie i siostro, nie bój się czekać na Boży czas powołania, nie śpiesz się, nie próbuj wybiegać przed Boga. Jeśli objawił tobie swoją wolę, w odpowiednim momencie otworzy drzwi do jej wypełnienia. Nie denerwuj się, nie narzekaj, bo jeżeli jesteś blisko Boga i trwasz w bliskiej społeczności z Nim, nadejdzie chwila, kiedy On wprowadzi cię z czasu przygotowania do czasu wypełnienia powołania.
Tak działo się w życiu Dawida. Ludzie otaczający go mówili: „Na co czekasz? Samuel namaścił cię na króla, a ty pozwalasz by Saul dalej rządził!” Ale Dawid odpowiadał: „Będę szukał Boga i czekał na Jego czas. Nie podniosę ręki na pomazańca Bożego” (1Sam 24,7).
Dawid umiał czekać na Boże „teraz”, spędził wiele lat tułając się, ale rozumiał tę jedną, prostą zasadę: najpierw przygotowanie, potem wypełnienie.
Jeżeli pragniesz służyć Bogu, ty też musisz zrozumieć tę ważną zasadę. Nie lekceważ tego, co dzisiaj otrzymujesz z rąk Boga. Wykonuj sumiennie nawet najmniejszą rzecz i oczekuj na Jego działanie.
4. Zbytnie zatroskanie o zakres swojej służby
Jest to myśl, którą kiedyś usłyszałem i która zapadła głęboko w moje serce: „Nigdy nie martw się o zakres twojej służby, martw się o jej głębię”. Zbyt często otrzymując powołanie myślimy sobie: „Ciekawe, w ilu teraz zborach będę usługiwał, na ile konferencji mnie zaproszą, czy wyposażą mój pokój w telefon?” Jednak jest to złe myślenie. Zadanie każdego, kto otrzymał Bożą wizję dla swojego życia polega na pogłębianiu swojej relacji z Panem i wykonywaniu najdrobniejszych obowiązków z całkowitym oddaniem. Jeżeli ty będziesz troszczył się o głębię swojego usługiwania, Bóg zatroszczy się o jego zasięg. Nadejdzie moment, gdy inni zaczną przychodzić i mówić: „Bracie chcielibyśmy, żebyś usłużył słowem albo pokierował organizacją naszego zjazdu”. Nie martw się o to, jak bardzo będziesz sławny, ale o to, czy jesteś w Bożych rękach.
Chciałbym teraz powiedzieć parę słów na temat sposobów Bożego komunikowania powołania dla człowieka.
Hebr 1,1 mówi: „Wielokrotnie i wieloma sposobami przemawiał Bóg…”. I chociaż wymiar tych wersetów jest nieco inny, chcę podkreślić tę jedną charakterystyczną rzecz – wieloma sposobami. Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że Bóg ma wiele dróg, aby nam zakomunikować swoją wolę i objawić, w jakim kierunku chce nas poprowadzić. Czytając Biblię zauważyłem około 13 sposobów, jakimi mężowie i niewiasty wiary odbierali od Boga powołanie. Tutaj przedstawię tylko kilka z nich.
W przypadku Mojżesza możemy mówić o szczególnej Bożej obecności. Historia ta zapisana jest w 2Moj 3 rozdz. Przyszły przywódca Izraela spotkał się z Bogiem, objawiającym się w krzaku ognistym. Tam Pan powiedział mu o jego powołaniu. Żaden inny człowiek opisany w Biblii nie otrzymał objawienia w taki sam sposób.
Do Samuela Bóg przemówił słyszalnym głosem: “Samuelu, Samuelu…” (1Sam 3). Na początku, jak mówi Słowo Boże, pacholę nie mogło rozróżnić tego głosu, aż kapłan Heli powiedział: „Idź Samuelu i słuchaj, bo Pan będzie do ciebie mówił”.
Mojżesz był posuniętym w latach mężczyzną, na dzisiejsze czasy można powiedzieć starcem, Samuel chłopcem, Józef młodzieńcem. Do każdego z nich Bóg mówił w inny sposób.
Zajmując się różnorodnością Bożego powołania chciałbym dotknąć specyficznego sposobu powołania, jakim jest proroctwo. Tutaj należy pamiętać o bardzo ważnej zasadzie – jeżeli Bóg coś do ciebie mówi, nigdy nie robi tego za twoimi plecami. Oczywiście powie o tym Kościołowi, powie innym osobom, ale też będzie wkładał to do twojego serca. Bardzo wiele krzywdy i zła wyrządzono przez niewłaściwe podejście do proroctw. Ludzie sprzedawali domy, wyjeżdżali na drugi koniec świata, bo nie dalej jak tydzień temu ktoś do nich prorokował. Często niszczyli swoje życie robiąc rzeczy nie będące Bożą wolą.
Jeżeli Bóg jest moim Ojcem i przyjacielem, to jak może mówić o mnie poza mną. Nie pozwólmy, by nami manipulowano, nie manipulujmy też innymi, bo możemy doprowadzić do tragedii. Zapewne słyszeliście o tych wielkich proroctwach matrymonialnych, po których później pozostawało tylko zgorzknienie i żal.
Bóg będzie mówił do całego ciała, ludzie będą rozpoznawać w tobie idealnego kandydata na daną służbę. Będzie też mówił do poszczególnych członków, by ciebie utwierdzić i zachęcić, ale zawsze, powtarzam, zawsze będzie mówił do ciebie.
Kolejnym ze sposobów rozpoznawania powołania jest dostrzeganie potrzeb. Nikt nie wypowiada proroctwa, nie ma też specjalnego, nadprzyrodzonego objawienia. Po prostu widzimy, że w zborze, społeczności czy innym miejscu jest rzecz, która powinna być wykonana. Staje się to ciężarem położonym na sercu. Pojawiające się pragnienie powoduje wykonywanie określonej służby. To „brzemię potrzeby” jest właśnie objawieniem Bożego powołania względem życia danego człowieka.
Jeżeli chodzi o rozpoznanie i realizowanie powołania, są jeszcze dwie bardzo ważne rzeczy, o których chciałbym powiedzieć.
Po pierwsze nigdy nie zrozumiesz swojego powołania, jeżeli będziesz trwać w bezczynności. Są ludzie, którzy od momentu nawrócenia w nic się nie angażują i ciągle czekają, aż Bóg do nich przemówi. Oczekują cudownego głosu z nieba, który im powie, w którą należy iść stronę. Przychodzi pastor i mówi:
- Bracie może pomógłbyś posprzątać kaplicę?
- Ja nie mogę, nie wiem czy to należy do mojego powołania.
Nie mogą zaśpiewać na nabożeństwie, odwiedzić chorego, wynieść śmieci, ponieważ czekają na Boże powołanie, które pozwoli im to wykonać. Jednak w ten sposób nigdy nie dostrzegą Bożego planu dla ich życia. Bezczynność nie jest sposobem na chrześcijańskie życie. Schemat powinien być mniej więcej taki – nawróciłem się, więc pałam chęcią służenia mojemu Panu. Robię to, co w danej chwili jest potrzebą. Usługuję innym tak, jak potrafię najlepiej. Gdy jestem sługą użytecznym Bóg, zaczyna odkrywać konkretne powołanie dla mojego życia. Angażuj się w służbę i módl się, a wtedy Bóg widząc twoje pragnące serce będzie mógł powoli objawiać swoją wolę. Twoja szczerość i wytrwała społeczność z Bogiem staną się płaszczyzną komunikowania konkretnych zadań, do których zostałeś powołany.
Po drugie, nie bój się utwierdzać i pytać Boga, czy idziesz we właściwym kierunku. W 2Sam 5,11-12 jest napisane: „Potem przysłał Chiram, król Tyru, do Dawida posłów z drzewem cedrowym oraz cieśli i murarzy, i ci zbudowali Dawidowi dom. I poznał Dawid, że to Pan ustanowił go królem nad Izraelem i wyniósł wysoko jego królestwo ze względu na swój lud izraelski”. Śledząc w Słowie Bożym historię Dawida, wiemy że już wcześniej został namaszczony na króla. Zanim zasiadł na tronie Izraela, panował już wcześniej nad Judą. A z tych wersetów dowiadujemy się, iż Dawid upewnił się w swoim powołaniu. Postępek władcy Tyru był dla syna Isajego potwierdzeniem woli Boga. Przy tak licznych znakach powołania Dawid ciągle modlił się i szukał potwierdzeń.
Kiedy stajesz przed Bogiem, pytaj się, czy jesteś w centrum Jego zamierzeń, utwierdzaj się w Jego woli. On jest naszym cudownym Ojcem i zawsze będzie odpowiadał. Nie pozostawi ciebie bez wskazówek, dlatego módl się i słuchaj tego, co chce ci powiedzieć. Czasami potwierdzenie powołania przychodzi również przez okoliczności, jak to można zauważyć w przytoczonej tutaj historii Dawida. Gdy są sprzyjające, w zasadzie nie powinno być problemów, jednak bywa, że pojawiają się okoliczności niesprzyjające. Wówczas trzeba dużo mądrości i trwania w bliskiej relacji z Bogiem. Mogą one być tylko doświadczeniem, które ma nas ukształtować. Mogą również być inspirowane przez moce ciemności, by nas zniechęcić, ale mogą również oznaczać, że nie podążamy właściwą drogą.
Uczmy się szukać potwierdzeń z różnych źródeł, nie bójmy się. Jeżeli w naszym życiu jest Boże powołanie, Bóg nas nie zostawi i odpowie nam.